Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 1 listopada 2012

Sakrament pożegnania z Kościołem?

W naszej parafii wprowadzono dwuletni okres formacji przed sakramentem bierzmowania. W ramach pomocy sąsiedzkiej przywoziłem trzy dziewczynki z wieczornego nabożeństwa różańcowego. Nabożeństwa te wpisane były do programu obowiązkowego, udział w nich wymagał pisemnego potwierdzenia od księdza na indeksie kandydatów do bierzmowania.

Z zainteresowaniem wysłuchałem ich relacji. Koleżanka A ofiarnie uczestniczyła w nabożeństwie, aż kolanka jej zsiniały od klęczenia. Koleżanki B i C, tak jak większość młodzieży, nie spędziły czasu w kościele. One akurat udały się na kawę. Całość kandydatów do bierzmowania spotkała się dopiero w kolejce do zakrystii po podpisy. A tu niespodzianka – pytania kontrolne. Koleżanka A naturalnie udzieliła prawidłowej odpowiedzi i uczciwie uzyskała podpis. Kolejną osobę zapytano o księdza prowadzącego – nie zgadła. Następna do kontroli – koleżanka B – ponowne pytanie o księdza prowadzącego. Ponieważ wchodziło w grę trzech księży, a jeden odpadł, miała 50% prawdopodobieństwo, zaryzykowała – trafiła. Uzyskała podpis. Koleżankę C zapytano o odmawianą tajemnicę różańca – odpadła.

Relacja sąsiadek zainspirowała mnie do refleksji na temat katechezy. Kapłani zdają sobie sprawę z faktycznego małego zaangażowania młodzieży w praktykę religijną i wykorzystują bierzmowanie jako ostatnią okazję do katechetycznego „dociśnięcia”. Wpisują do indeksu maksimum przymusowych pobożnych praktyk. Niech przynajmniej w trakcie przygotowań do sakramentu praktykują jak wzorowi katolicy.

Naturalnie efekt tej duszpasterskiej gorliwości jest dokładnie odwrotny od założonego. Sakrament bierzmowania nieoficjalnie nazywany jest sakramentem uroczystego pożegnania z Kościołem. Jedną z podstawowych reguł psychologii jest to, że nie lubimy tego, do czego się nas przymusza, a pragniemy tego, co jest dla nas niedostępne. Gdyby Kościół chciał pozyskać prawdziwie zaangażowanych wiernych, to nie stosowałby przymusowej, represyjnej i zdesakralizowanej katechezy, w tym nauczania religii w szkołach. Postawiłby na utalentowanych, duchowo zaangażowanych kapłanów, do których wierni garnęliby się sami, aby słuchać ich nauki i rad.

W mojej ocenie efekty katechezy trzech koleżanek mogą być najprawdopodobniej takie:

·         Koleżanka A – głęboko zaangażowana emocjonalnie – albo uczciwie wytrzyma okres formacji i stanie się katoliczką głęboka, albo w którymś momencie załamie się i miłość zmieni się u niej w nienawiść. Z katoliczki stanie się zaangażowaną ateistką.

·         Koleżanki B i C uformują się jako katoliczki powierzchowne. Akceptujące Kościół jako obyczajową tradycję i dostawcę usług – chrzty, komunie, śluby, pogrzeby. Umiarkowanie antyklerykalne. Wierzące w Boga i akceptujące podstawy moralności, ale uznające sferę teologii jako niepoznawalną.

W tym miejscu katolicy głębocy powinni solennie potępić katolików powierzchownych. Może nawet powiedzieć im, że nie są katolikami. Wyraziłem swoją opinię koleżankom B i C, że mnie też nie podoba się przymus, ale skoro pojechały na nabożeństwo, to powinny brać udział. Po tym rytualnym potępieniu warto zastanowić się jednak, dlaczego Kościół w swojej wielowiekowej mądrości jednak de facto popiera formację katolików powierzchownych i wydaje się, że stanowią oni większość.

Socjologiczne korzyści z katolików powierzchownych dla Kościoła to:

- wspieranie finansowe

- brak krytycznej ingerencji w kwestie teologiczne

- brak krytycznej ingerencji w duchową jakość posługi kapłańskiej

Katolicy powierzchowni są po prostu wygodni dla Kościoła.

26 komentarzy:

  1. Do wszystkiego należy dorosnąć. Kiedyś dorastało się wcześniej, a żyło się krócej. Pokłosiem tego jest "dojrzałość" chrześcijańska w wieku 14 lat. Trudno w tym okresie mówić o jakiejkolwiek dojrzałości.
    Dodatkowo duchowieństwo zabija związek z Kościołem prawniczym formalizmem. Indeksy bierzmowanych czy karteczki spowiedzi ślubnych wskazują, iż wciąż traktuje się wiernych nie jak owieczki, ale jak barany - skończone.
    Widocznie powierzchowny katolicyzm jest wszystkim na rękę.
    Moim zdaniem sakrament bierzmowania powinien być skierowany do chętnych (a nie masówką), poprzedzony rekolekcjami (a nie zaliczeniami praktyk pobożnych do indeksu), być swego rodzaju inicjacją w dojrzałe życie Kościoła, przyjęciem odpowiedzialności.
    Z mojego bierzmowania nie wyniosłem nic. Zaliczyłem śpiewająco egzamin, znienawidziłem do cna księdza, który nas przygotowywał, a przeżyć duchowych miałem tyle, co kot napłakał.
    Ateiści powinni modlić się : ) o takich kapłanów jak ów ksiądz. Więcej zrobił dla ateizmu niż cała rzesza propagandystów liberalno - oświeceniowych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Kościele Wschodnim bierzmowanie nie zostało oddzielone od chrztu, więc w ogóle nie ma problemu. Skoro u katolików wykreowano osobny sakrament, trzeba się z nim zmierzyć. Efekty są pewnie na ogół takie jak opisujesz. Ja swoje bierzmowanie wspominam pozytywnie - z opóźnieniem przyjąłem ten sakrament, będąc już (przejściowo) w wojsku, dlatego traktowano mnie ulgowo. Pamiętam, że nie potrafiłem nawiązać kontaktu z tą młodzieżą, moim jedynym przyjacielem był wtedy kałasznikow.

      Usuń
    2. A może lepiej chrzest połączyć z bierzmowaniem (to znaczy przesunąć), aby decydowały i kształciły się osoby dojrzałe, a nie niczego nieświadome dzieci?

      Usuń
    3. Ale macie problemy!!! I po co? Księża robią z owieczek ateistów skuteczniej i dokładniej...

      Usuń
    4. Kacper,
      Jestem daleki od proponowania jakichkolwiek reform religijnych. Katolicy głębocy zareagują z oburzeniem i niechęcią, katolicy powierzchowni i tak się nie interesują.

      Usuń
  2. Szanowny Dibeliusie.
    Bez obrazy,ale niczego z twojego wpisu nie zrozumiałem.Znosimy bierzmowanie czy "reformujemy"bierzmowanie?
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szanowny Józefie,
      Kiedyś próbowałem proponować różne reformy, ale to nie ma sensu. Takie propozycje w katolikach głębokich wzbudzą pryncypialny sprzeciw i oburzenie, zaś katolików powierzchownych i tak nie interesują. Więc nic nie proponuję, tylko opisuję rzeczywistość.
      Serdecznie pozdrawiam

      Usuń
  3. Nic tak jak Kościół nie zniechęca do Kościoła.

    OdpowiedzUsuń
  4. no właśnie, co jest ważniejsze?... ilość tych, którzy "umią", czy ilość tych, którzy "zdali"?...
    najważniejsze jest, by płacili...
    /a co poniektórych na dalsze szkolenie "personelu"/...
    pozdrawiać :))...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odwieczny dylemat - traktować religię jako dyscyplinę naukową, czy jako biznes...
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Szanowny Dibeliusie.
      Co do faktów.Ani to,ani to.Każda religia to WIARA.
      Chyba ze marksizm uważasz za religię.Może to nie biznes,ale "nauka"niewątpliwie.
      Pozdrawiam .

      Usuń
    3. Szanowny Józefie,
      Dziękuję za udzielenie odpowiedzi na pytanie retoryczne.
      Pozdrawiam

      Usuń
  5. Czcigodny Dibeliusie
    Opisałeś jak w praktyce przezwycięża się problemy związane z sakramentem bierzmowania. Które to problemy nigdy by się nie pojawiły gdyby nie było tego sakramentu. Co przypomina mi pewien znany aforyzm ś.p. Stefana Kisielewskiego.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czcigodny Stary Niedźwiedziu,
      Jakiś pozytyw jest. Większość młodzieży po przejściu tego sakramentu jest tak "zahartowana", że nic już ich religijnie nie wzruszy.
      Serdecznie pozdrawiam

      Usuń
    2. Szanowny Niedźwiedziu.
      Moja propozycja,jeżeli już powołujemy się na klasyka,jest bardziej racjonalna.Chcąc uniknąć "problemów",należy zlikwidować wszystkie sakramenty.A właściwie to dlaczego się szczypać.Uporać się z "katolami" i problem z głowy.
      Tylko będziesz musiał zaleź inne zajęcie rożnym"kanaliom",bo z braku wroga,zaczną się czepiać protestantów.Co prawda nie mają oni "sakramentów",ale coś tam z pewnością wynajdą.I zawsze mogą liczyć na życzliwe wsparcie tzw."powierzchownych".
      Pozdrawiam życzliwie.

      Usuń
    3. Czcigodny Józefie
      Zechciej zajrzeć do poczty

      Usuń
  6. Myślę, że Kościół trochę się zagubił. Dla doraźnych korzyści poświęcił własną przyszłość. Być może nei przewidział skutków własnego postępowania, a może po prostu nie panuje już nad własnymi pasterzami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Siłą Kościoła była i jest biurokratyczna, scentralizowana organizacja, ale współcześnie ta siła stała się także słabością. Mówi się o potrzebie nowej ewangelizacji. Może warto powrócić do źródeł. Jezus preferował podejście spontaniczne, a nie biurokratyczne.

      Usuń
    2. "Jezus preferował podejście spontaniczne, a nie biurokratyczne"...
      nie powiem, żebym był specem od Jezusa, ale to zdanie wydaje mi się trafne... w końcu Jezus nie pozostawił żadnych dyrektyw, jak organizować "życie religijne"... "Kościół" to była dla niego wspólnota ludzi postępujących wobec siebie według pewnych zaleceń... dopiero później powstał "Kościół" rozumiany jako zorganizowana struktura... dalej zaś odbyło się na zasadzie Prawa Parkinsona... jedynym celem Kościoła Rzymskokatolickiego jest bycie samo w sobie, a do tego są konieczne władza i pieniądze... zaś nauki Jezusa to dodatek, "szyld"...
      prochu bynajmniej nie wymyśliłem, ten pogląd podziela mnóstwo ludzi od wieku wieków... różne są tylko reakcje...
      - tworzenie frakcji /lub innych inicjatyw/ próbujących "naprawić" Kościół od wewnątrz...
      - tworzenie kościołów alternatywnych, lub odejście do już istniejących...
      - odejście od Kościoła pozostając "niezrzeszonym", czyli różne odmiany "wierzących po swojemu"...
      - całkowite odejście od chrześcijaństwa, konwersja na inne religie lub wybranie areligijnej ścieżki rozwoju...
      dylemat takiej osoby polega na problemie wyboru strategii... czy "ratować Kościół", czy "ratować siebie"?...
      to pierwsze według mnie ma zerowe szanse powodzenia, bo tak wielkiej struktury już się "uratować" /w sensie "powrotu do korzeni"/ nie da...
      pozdrawiać :))...

      Usuń
    3. Staram się dostrzegać słabe punkty, jestem otwarty na dyskusję, ale pozostaję wiernym Kościoła Katolickiego. Wszelkie zmiany muszą dokonywać się zgodnie z prawem kanonicznym. Ja na pewno nie będę dezerterem.
      Pozdrawiam

      Usuń
    4. ciekawie to nazwałeś... "dezerterem"... samo słowo "dezerter" jest interesujące... pejoratyw funkcjonujący jako narzędzie manipulacji, nacisku na jednostkę... bez względu na to, czy ta jednostka wstąpiła dobrowolnie do szeregu, czy została doń wcielona bez swojej zgody...
      pytanie brzmi, czy pułkownika Kuklińskiego uważasz za dezertera?...
      pozdrawiać :))...

      Usuń
    5. Lepiej być mądrym dezerterem niż bezmyślną owcą, czyli frajerem.

      Bądź SOBĄ, Dibeliusie! :)))

      Usuń
    6. Peter,
      Formalnie pułkownik Kukliński jest dezerterem, podobnie jak słynny dziadek Tuska. Zgadzam się, że ocena każdego przypadku jest subiektywna.

      @Kira,
      Zapewniam Cię, że jestem sobą, cokolwiek by to oznaczało.

      Usuń
    7. Czcigodny Dibeliusie
      Daruj wcięcie się do rozmowy Ale musisz pogodzić się z tym że dla co poniektórych nie będziesz sobą dopóki nie staniesz się jak i oni wojującym ateistą. Tak to się dzieje gdy czyjś wzrok z trudem sięga do czubka własnego nosa a rozum ma bez porównania mniejszy zasuięg.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    8. Czcigodny Stary Niedźwiedziu,
      Nie traćmy nadziei.
      Serdecznie pozdrawiam

      Usuń