Media i opinia publiczna w Polsce jednomyślnie potępiły szeregowego Emila Czeczkę, który zdezerterował do Białorusi. Zarzucono mu alkoholizm, narkomanię, łamanie przepisów prawa drogowego i znęcanie się nad matką.
Białoruś przyjęła go jak matka. Podobno jego siostra ma tam chłopaka, a on przyjaciół, podczas gdy Polacy uważali za nieudacznika. Aby odwdzięczyć się władzom Białorusi opowiadał tamtejszym organom i mediom jak niehumanitarnie żołnierze polscy traktowali migrantów. Relacjonował, że żołnierze byli upijani, a następnie zmuszano ich do dokonywania egzekucji migrantów, których zakopywano w masowych grobach w lesie. Zeznał, że osobiście uczestniczył w egzekucji 12 migrantów, poprawił tę liczbę na 24, następnie 72, zatrzymał się na liczbie 240 zabitych migrantów.
Władze białoruskie skwapliwie przekazały te informacje swoim partnerom z Syrii, Iraku, Afganistanu, Mali, Burkina Faso i wreszcie Senegalu, w intencji oczernienie Polski. Powiało grozą. Resztki migrantów pospiesznie spakowały się i opuściły gościnną Białoruś, a nowi przestali przyjeżdżać. Po co mają przyjeżdżać, aby zostać rozstrzelani? Kryzys graniczny został w praktyce rozwiązany.
Możliwe, że ten Emil Czeczko dokonał tego przełomowego osiągnięcia przypadkowo, kierując się egoistyczną motywacją. Ale ja wierzę, że to polski patriota, który poświęcił się, aby uratować ojczyznę przed hordami najeźdźców.