Łączna liczba wyświetleń

środa, 22 sierpnia 2012

Pochwała Tuska

Pochwała naturalnie nie premiera, ale jego syna Michała, który potrafił szczerze przyznać się, że jest debilem. Wydaje się, że próbuje odciąć się od ojca, od zaangażowania w politykę i znaleźć własną drogę – ale początki są nieuchronnie trudne. Choćby chciał się odciąć, to właśnie nazwisko ojca otwiera mu drogę do kolejnych etatów. Tragiczna kompromitacja ze współpracą z OLT, ale jeszcze bardziej kompromitujący epizod z pracą dla Gazety Wyborczej. W kontekście tej ostatniej aktywności przyznanie się do debilizmu to absolutne minimum. Dobrze, że pierwszy krok w stronę przyzwoitości został uczyniony.

Jak wiadomo, istnieje wiele rodzajów inteligencji. Specyficzny rodzaj inteligencji cechuje większość polityków:

·         umiejętność zjednywania sobie zwolenników, stanowiących następnie „szable” na głosowaniach i wyborach,

·         załatwiania profitów dla siebie i dla zwolenników,

·         zidentyfikowania potencjalnych rywali i przeciwników,

·         knucia misternych wielowątkowych i wieloetapowych intryg,

·         unieszkodliwiania i niszczenia rywali i przeciwników,

·         utrzymywania się przy władzy za wszelką cenę
Niestety jeden rodzaj inteligencji na ogół nie idzie w parze z innymi. Dlatego wielcy polityczni przywódcy po osiągnięciu zwycięstwa nie mają żadnej sensownej wizji zarządzania gospodarką, sądownictwem, armią, policją, służbą zdrowia, oświatą, infrastrukturą i czym by się jeszcze współczesne państwo nie zajmowało. Skutecznie eliminują ze swojego otoczenia wszelkie wybijające się ponad przeciętność indywidualności i otaczają posłusznymi miernotami. Diagnozę tę można odnieść od wszystkich wybitnych współczesnych polskich przywódców – od Jaruzelskiego poprzez Wałęsę i Jarosława Kaczyńskiego do Tuska. Można zastanawiać się nawet nad Piłsudskim. W 1920 r. potrafiliśmy pokonać armię sowiecką. Dowódcy, którzy tego dokonali zostali odsunięci, a w 1939 r. nasze państwo rozpadło się jak domek z kart. Jaruzelski po przewrocie w 1981 r. mógł ocalić kraj i wybrać model chiński, wolał posłusznie zaprzedać kraj eurosocjalistom. Jarosław Kaczyński zamiast realnej polityki preferuje kult smoleński, a jeśli już coś z realnej polityki, to na początek ostrą konfrontację z sąsiednimi mocarstwami Niemcami i Rosją. Tusk wsławił się natomiast realizowaniem programu wyborczego na odwrót – zamiast zmniejszenia podatków podwyższenie, zamiast ograniczenia biurokracji obfity przyrost etatów, zamiast dokończenia autostrad wysyp fotoradarów itd. Aż strach, że ten program jest tak obszerny.

Dlatego klasę polityczną - w kontekście innych rodzajów inteligencji niż polityczna - można śmiało nazwać debilami. Michał Tusk potrafił to szczerze i publicznie przyznać. Jest więc nadzieja, że stanie się porządnym człowiekiem.


środa, 15 sierpnia 2012

Alaperla

Mieszkańcy Ustki do dziś wspominają tysiące trupów wyrzuconych na plaże z zatopionego w styczniu 1945 statku wycieczkowego Wilhelm Gustloff. Statek wyruszył z Gdyni, a udanego ataku dokonał radziecki okręt podwodny. Jeśli w Małym Trójmieście Kaszubskim – Wejherowo, Reda, Rumia były takie korki, jak obecnie, to nie dziwię się, że ewakuujący się niemieccy funkcjonariusze z rodzinami wybrali ryzykowną podróż morską.

Dziś na plażach Ustki wylegują się rozanieleni turyści. Lepiej wybrać się na plażę zachodnią – opłata za prom 3 zł. Sąsiadująca z centrum plaża wschodnia zapełniona jest obiektami gastronomicznymi, tłumem i zasiekami z parawanów. Zaś zachodnia – szeroka, romantyczna i prawie bezludna. Plaże oddziela ujście Słupii – w pobliżu morza nie ma mostu, bo ujście rzeki przez stulecia zamieniono w port – podobno największy pomiędzy Szczecinem a Gdańskiem. Port i flota rybacka zapewnia obfitość ryb, którymi można załadować sobie tira na Aukcji Rybnej, albo spożyć osobiście w restauracji, tawernie lub smażalni. Jakość moim zdaniem znakomita.


                                           Widok na port o poranku

W herbie Ustki jest żaglowiec i syrenka. Syrenka jest też na wschodnim molo w porcie, w postaci seksownego posągu z mosiądzu. Najbardziej błyszczą się jej piersi i nic dziwnego –  każdy chce pogłaskać. Z syrenką związana jest też mroczna historia. Zdradził mi ją jeden z członków grupy rekonstrukcyjnej obsadzającej bunkry po baterii przeciwlotniczej Blűchera usytuowanej na wydmach na zachód od portu.

Niemcy wybudowali te fortyfikacje na przełomie 1938/1939 r. aby zabezpieczyć się przed atakiem Polski. Z perspektywy historii drugiej wojny światowej wydaje się to bez sensu. Pieniądze na potężną inwestycję utopiono w piasku. Moim zdaniem jednak dowódcy niemieccy zakładali racjonalne zachowanie Francji. Główne siły niemieckie zaangażowane byłyby na froncie zachodnim, a front wschodni odsłonięty na atak wojsk polskich. We wrześniu 1939 r. rozwiały się jednak ostatnie historyczne złudzenia o możliwości racjonalnych działań militarnych lub politycznych ze strony Francji.
Ale wracając do syrenki. Jest rok 1648. Szyper Hans Jeschke wpływa do portu w Ustce dumny z niecodziennego połowu. To kobieta z ogonem ryby. Tłum gapiów z podziwem obserwuje odplątywanie syreny z sieci rybackiej. Piękne stworzenie w ułamku sekundy zmienia się w bestię. Skok, kłapnięcie zębami i głowa nieszczęsnego szypra wpada do wody. Tułów przebiega jeszcze kilka kroków po molo, tryskając krwią. Syrena wyjawiła swoje imię – Alaperla – i skoczyła do wody. Od tej pory nie dawała jednak spokoju mieszkańcom Ustki, dziesiątkując tych poczciwych rybaków i kupców. Sytuację opanowano dopiero zawierając z Alaperlą układ. Co roku dostarczano jej dziewicę, którą wykorzystywała, a następnie pożerała. Po 1945 r., po wymianie ludności na Polaków,  zaprzestano jednak wywiązywać się z układu. Czy Alaperla powróci?
Bezpośrednią obsługą ruchu turystycznego w Ustce zajmuje się głównie młodzież. Niewątpliwie pracowita, profesjonalna – ale odniosłem wrażenie ich chłodu i dystansu. Na przykład na zwyczajowe 10% napiwki w gastronomii reagowali zdawkowym podziękowaniem, lub nawet i bez tego – po przyniesieniu rachunku nie przychodzili po zapłatę, zostawiałem kasę na stoliku. Przyczynę poznałem w recepcji naszego hotelu.  Atrakcyjna, ale lodowato uprzejma recepcjonistka ożywiła się w rozmowie ze starszym panem, uśmiechała się i coś tłumaczyła. Posłuchałem : pan pytał o możliwość nabycia pensjonatu w okolicy. Wyjaśniała, że już za 2 – 3 mln można nabyć skromny pensjonat, a najtańszy w okolicy jest za 1,9 mln. Zrozumiałem, że ta solidnie pracująca młodzież to prawdopodobnie dzieci właścicieli hoteli, restauracji, kutrów rybackich. Aby być dla nich partnerem do rozmowy, trzeba mieć w kieszeni przynajmniej te 1,9 mln.
Zupełnie inny klimat jest w pobliskim Słupsku. Stare Miasto zabudowane postkomunistycznym blokowiskiem zwiedza się poprzez kontemplowanie tablic przedstawiających urokliwy widok tych miejsc przed wojną. Wehrmacht wycofał się z miasta w marcu 1945 bez walki, ale żołnierze radzieccy otrzymali rozkaz spalenia miasta, który skwapliwie wykonali. Odbudowano nieliczne obiekty, w tym zdewastowany już przez Niemców Zamek Książąt Pomorskich. W mieszczącym się tam muzeum sarkofag ostatniej księżnej z rodu Gryfitów Anny de Croy i jej syna, biskupa kamieńskiego. W 1491 roku książę pomorski Bogusław X poślubił Annę, córkę Kazimierza Jagiellończyka. Jak na mój gust, zamiast tych zabaw matrymonialnych można było wtedy włączyć do Polski Pomorze, najlepiej razem z Brandenburgią. Ale Polacy zbyt byli do takich działań zbyt ślamazarni i poczciwi, i to się nie zmieniło. Wracając do klimatu w Słupsku - załamanie pogody, tropikalna ulewa. Wycofałem się pod wiatę przystanku autobusowego. Przede mną para w dresach z kapturkami. Na plecach bluzy dziewczyny napisy: „Nic nie widziałem. Nic nie słyszałem. Nic nie wiem. CH.W.D.P.”. Dziewczyna wyciąga chłopakowi sznurek od kaptura.
- Zostaw, bo jak wyciągniesz, to będziesz dwie godziny wkładać – zaprotestował.
- Chyba cię pojebało – odpowiedziała z uroczym uśmiechem.
W tym momencie wtrącił się do rozmowy stojący obok stary, ale schludny menel. Dotknął lekko chłopaka i z uśmiechem wskazał na bluzę dziewczyny i swoje spodnie dresowe.
- Razem mamy komplet!
Faktycznie, nosiły identyczny zestaw napisów. W otoczeniu tych prostych i sympatycznych ludzi poczułem się swojsko, jak we własnej, podwarszawskiej okolicy. Obecnie zresztą z powodu kontrowersji językoznawczych młodzież preferuje skrót J.P.
Przyznam się, że pod koniec pobytu w Ustce zdarzyło mi się wieczorem spożyć sporo irlandzkiej whisky. Mimo to nie mogłem zasnąć. Najpierw wrzask mew. Potem dyskoteka. Odgłosy dyskoteki po kilku godzinach stopniowo ucichły, ale pozostał uciążliwy basowy dźwięk perkusji – niska częstotliwość na granicy słyszalności, ale przenikający wszystko. Umpa, umpa – umpa, umpa – umpa, umpa. Nie mogłem tego wytrzymać, irytacja narastała do zenitu. Postanowiłem pójść tam i powiedzieć im, co myślę. Ubrałem się szybko. Noc. Światło latarni przytłumione przez unoszące się mgły. Idę wzdłuż kanału portowego, przede mną pani z sznaucerkiem na smyczy. Ujada. Plusk, poczułem rybi zapach. Potem cisza. Paniusia została z urwaną smyczą.
- Filipku, Filipku – słyszałem jej nawoływania, ale szedłem konsekwentnie w kierunku „umpa, umpa”.
Wreszcie wchodzę na główną salę gmachu nadmorskiej dyskoteki, znienawidzony odgłos narasta w uszach, nabieram w płuca powietrza, aby wywrzeszczeć swój sprzeciw – i bezgłośnie wypuszczam. Ponownie poczułem rybi zapach. Coś potężnego przemknęło obok mnie. Krzyk, oderwane głowy, tańczące korpusy tryskające krwią. Łomot rozwalanego sprzętu i wreszcie cisza. Zamarłem i zamknąłem oczy. Nagle poczułem nasilenie się rybiego zapachu, a na ustach delikatny i mokry pocałunek. Kiedy otworzyłem oczy, już jej nie było. Alaperla wróciła! Ona jednak potrafi być słodka.