Podzielę
się wrażeniami z udziału w mszy komunijnej. Przede wszystkim zwróciłem uwagę na
modę męską. Niestety większość mężczyzn ubrała się w powyciągane z szaf
garnitury wełniane. Wyglądało to żenująco – niemodny krój, sfatygowany materiał,
często niedopasowany do bardziej już zaokrąglonej sylwetki. W kategorii strojów
klasycznych pozytywnie kontrastował wysoki starszy pan – w czarnym, lekkim, przewiewnym
garniturze z tkaniny strukturalnej, zdaje się, że był to aktor z serialu „O
mnie się nie martw”. Na początek wszedłem nawet do neogotyckiego budynku
kościoła. W środku ciemno, zimno. Do tego nastroju pasowali wierni – nadęci,
gburowaci, spoglądający na siebie nawzajem z pyszałkowatym poczuciem urojonej
wyższości. Pasowała też katecheza – ksiądz urządził dzieciom publiczne
przesłuchanie z naukowych zasad wiary. Przy pytaniu - po co ludziom jest chleb? – nie wytrzymałem
i wyszedłem przed kościół, dołączając do społeczności katolików stojących na
zewnątrz. Inny świat. Zieleń drzew, błękit nieba, blask słońca, przyjemny,
chłodny wiatr od Wisły. Ludzie jakby bardziej sympatyczni, uśmiechali się do
siebie. Nasunęła mi się refleksja o konieczności kontynuacji dostosowywania
chrześcijaństwa do mentalności europejczyków. Wiele w tej dziedzinie zrobiono,
choćby przejmując podstawowe święta lub ideę sądu szczegółowego w religii
katolickiej. Jednak warto zrobić krok dalej w odchodzeniu od ciężkich, ponurych
budowli sakralnych. Nasi przodkowie modlili się na łonie natury i dlaczego im
tego nie udostępnić, zwłaszcza przy dobrej pogodzie. Integralną częścią świątyni
powinien być ogród. Przykładem takiego podejścia jest parafia w Podkowie Leśnej
pod Warszawą, albo spotkania młodzieży katolickiej nad jeziorem w Lednicy.
Wracając jednak do samej uroczystości. Na zewnątrz spostrzegłem parę
interesujących propozycji modowych. Kilku panów miało spodnie i marynarki
bawełniane, w kontrastujących kolorach pastelowych, do tego obuwie sportowe,
bajeranckie okulary przeciwsłoneczne. Uważam, że jest to dobry kierunek.
Ubieranie starego, niemodnego garnituru to żenada, a kogo stać, aby kupować
nowy co rok lub co 2 lata. Strój ma oryginalny charakter, jest jednocześnie
luźny, wygodny. Czy dla celów religijnych powinniśmy się udręczać siebie i
innych nutą zapachową naftaliny?
Na
środku dziedzińca zwracała uwagę gustownie ubrana para. Pan w opisanym wyżej
zestawie sportowym z marynarką bawełnianą. Pani – długowłosa blondynka w przewiewnej,
czerwonej sukience dopasowanej do szczupłej, wysokiej figury. Trzymała wózek w
którym siedział synek, a drugi nieco starszy grasował wokół, lub przysiadał się
od przodu wózka do braciszka. W pewnym momencie złapał panią za nogi. Myślę, że
parę osób pozazdrościło gówniarzowi. Pani w pewnym momencie schyliła się na
dłuższą chwilę do wózka. Pozwoliło to dostrzec, że na tę uroczystość nie
założyła rajstop, ale pończochy. Do tego gustowne, przyzwoite białe majtki z
deseniem subtelnych kwiatuszków. Dobrze, że pamiętała o tym elemencie stroju,
bo głębokość skłonu pozwoliłaby kontemplować wszystkie otwory. Ciekawe, czy
zapomniała się, czy dokonała tej publicznej ekspozycji celowo, bo ją to
rajcowało? Nie dowiemy się, ale niezależnie od intencji stojący naokoło wierni
zachowali się taktownie, jakby nic się nie działo.
Na
koniec wyszły dzieci z chlebkami i rozpoczęło się zwyczajowe fotografowanie,
tratowanie.