Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 25 września 2014

Atak homonazistów na piwo Ciechan

Przez kraj przetoczyła się fala wylewanego piwa Ciechan. Pechowym właścicielem browaru jest Marek Jakubiak.


Sięgnijmy do najbardziej wiarygodnego lewackiego źródła:

Jakubiak w niewybredny sposób komentował wypowiedzi polskiego boksera, który publicznie zadeklarował wsparcie dla środowiska LGBT. Michalczewski (a także Maja Ostaszewska, Maria Seweryn, Dorota Warakomska, Agnieszka Szulim) pojawił się niedawno na konferencji "Ramię w ramię po równość - LGBT i przyjaciele". Pozował do zdjęć z tabliczką "Jestem sojuszniczką osób LGBT, bo chcę żyć w kraju, w którym moi homoseksualni przyjaciele nie są dyskryminowani".


Po paru dniach Marek Jakubiak, znany polski piwowar, skomentował tę akcję na portalu społecznościowym Facebook. - Boks podobno szkodzi i to jest niepodważalny dowód na to! Wiem, że to już niemożliwe, ale życzę ci Dariuszu mamusi z fujarką zamiast piersi, będziesz miał co ssać.

W sieci zawrzało. Praktycznie od razu pojawiła się grupa "Nie dla browaru Ciechan".

Sam Marek Jakubiak, gdy już nieco ochłonął, za swoje słowa przeprosił. - Nie było moją intencją krytykować nikogo w takich ostrych słowach, jednak zawsze w tematach dotyczących dzieci jestem bezkompromisowy. Pozostaję wierny swoim przekonaniom i podtrzymuję swój sprzeciw na popieranie adopcji dzieci przez homoseksualistów - tłumaczył na łamach portalu NaTemat.pl.

Przypomnijmy, że Jakubiak jest właścicielem grupy Browary Regionalne, gdzie prócz Ciechana znajdziemy także Lwówek, Bojanowo, Tenczynek oraz Biskupiec.


Wiadomości tv obficie przedstawiały sceny wylewania piwa Ciechan przez rozentuzjazmowanych lewaków. Ja nie rozumiem dlaczego karane jest piwo i to dobre regionalne piwo. Piwo jest jak chleb i powinniśmy je szanować. To trud pracy rolników i robotników, pieczołowicie wytworzone zgodnie z tradycyjną recepturą. Dlaczego karane jest piwo za niefortunną wypowiedź właściciela – wypowiedź wygłoszoną pod wpływem emocji, którą wycofał i za którą przeprosił.

Niszczenie wytworów cywilizacji i kultury kojarzy mi się z inną sytuacją.


Lewacy dążą do zniszczenia polskich patriotów i polskiej kultury, tak jak poprzednio próbowali to uczynić hitlerowcy.

niedziela, 14 września 2014

Powrót do demokracji sarmackiej?

Jesteśmy dumni z naszej demokracji – zasad prawa wyborczego: powszechności, równości, bezpośredniości. Z drugiej strony w każdym społeczeństwie naturalny jest rozkład inteligencji polityczno-ekonomicznej: mniejszość osób o wysokiej inteligencji i większość o niskiej. Dzięki zasadzie: każdy pełnoletni obywatel ma jeden głos głosy osób inteligentnych stają się nieistotne wobec przytłaczającej przewagi osób mniej inteligentnych. Mechanizm ten wykorzystują elity rządzące. Masami mniej inteligentnych steruje się poprzez system propagandowo-medialny. Partie polityczne realizują w zasadzie ten sam program: utrzymać się przy władzy, przy korycie, administrować – nie wprowadzać rzeczywistych reform, bo byłoby to społecznie kosztowne i niepopularne, masom zapewniać program socjalny, nieuchronny pomimo wysokich podatków deficyt budżetowy pokrywać nowymi pożyczkami. Partie polityczne wykorzystują instynkt rywalizacji politycznej wyborców masowych – zamiast kierować się swoim interesem politycznym i przyszłością kraju, obstawiają oni partie jak drużyny sportowe. Najważniejsze, aby moja drużyna wygrała – głos nie może się zmarnować. Kandydatów zamiast mądrych i kompetentnych wystawia się więc o dobrej prezencji, miłych, sympatycznych, złotoustych. Ważne, aby potrafili pięknie obiecywać. Nieprzypadkowo większość czołowych polityków w Polsce to humaniści.  Ludzie  w zasadzie zdają już sobie sprawę, że to tylko obietnice wyborcze. Partie systemowe różnią się więc tylko etykietkami, ale medialnie ukazują to jako dramatyczny konflikt, aby pobudzić wspomniany instynkt rywalizacji politycznej mas. Jedyny efekt wyborów to zmiana jednej partii systemowej na drugą, w praktyce realizowany jest ten sam program. Nie byłoby w tym nic złego, ale widzimy, że Polska i inne państwa demokracji zachodniej nieuchronnie osłabiają się ekonomicznie, politycznie i militarnie. Nasila się groźba zewnętrznej agresji i kolonizacji. Nasuwa się porównanie z kryzysem demokracji w Polsce w XVIII wieku, kiedy stała się ona atrapą, a realna władza przeszła w ręce magnaterii. Dzisiejsze elity rządzące to odpowiednik XVIII wiecznej magnaterii, doprowadzającej kraj do upadku. Polska była jednak w Europie liderem demokracji i uważam, że powinniśmy sięgnąć do tych doświadczeń. Przedstawię poniżej optymistyczne cytaty:

Polska szlachta zbierała się na sejmach walnych. Sejm zwoływany był przez króla. Przed rozpoczęciem obrad szlachta odbywała tzw. sejmiki przedsejmowe, w trakcie których byli wybierani jej przedstawiciele na sejm walny. Każdy szlachcic, wybierający się na sejm otrzymywał od swoich wyborców tzw. instrukcję, która mówiła mu jak powinien głosować i jakie stanowisko ma zająć w danej sprawie czy kwestii. Sejm walny składał się z tzw. trzech stanów sejmujących: z króla, senatu oraz z izby poselskiej. W skład senatu wchodzili państwowi dostojnicy (arcybiskupi, biskupi, wojewodowie, kasztelanowie). Izbę poselską tworzyli przedstawiciele szlachty wybrali na przedsejmowych sejmikach.

Demokracja szlachecka miała jak każda swoje wady i zalety. Do wad tego ustroju należy zaliczyć:

prawa polityczne przyznane tylko jednej warstwie – szlachcie
brak sformalizowania reguł obrad sejmowych
nie wprowadzenie zasady głosowania większościowego

Mimo to przez szereg lat działania tego ustroju, nie był on źle oceniany. Dopiero XVIII wiek przyniósł jakościowe zmiany. Zyskała wówczas duży wpływ na decyzje zapadające na sejmach walnych, a tym samym na politykę państwa, magnateria, czyli najbogatsza część stanu szlacheckiego. Zaczęło wówczas dochodzić do zrywania sejmów, co prowadziło do stopniowego rozkładu systemu politycznego. Konstytucja 3 Maja, uchwalona przez Sejm, oraz zmiany które zapowiadała, przyszły już za późno, by ustrzec Polskę o tragedii rozbiorów.


Brak silnego króla nie oznaczał, że ustrój był wówczas chory. Przeforsowano w XVI w. ten układ, który zaprowadził Kazimierz Wielki: dominacja szlachty nad magnaterią. Polska stała się czołową potęgą europejską, apogeum osiągając u schyłku panowania Zygmunta II Augusta. Różnica między pogrążonymi w wojnach religijnych i nietolerancji ówczesnymi krajami europejskimi — a Polską, zbudowaną na tolerancji, która pozwalała na żyzny wzrost wszelkich innowacyjnych idei i koncepcji, była radykalna. Tym bardziej, że sukcesom polityczno-kulturowym towarzyszyły sukcesy gospodarcze. Po raz pierwszy wówczas Polacy zaczęli postrzegać swój kraj jako wzór dla całej Europy. (...)

Całkiem zrozumiale, że mając tak kwitnącą gospodarkę i jeszcze bardziej kwitnącą kulturę, coraz częściej postrzegano Polskę ponad innymi krajami Europy, jako wzór dla innych. Można oczywiście narzekać, że wciąż było wielu wykluczonych, wciąż istniało poddaństwo i wyzysk. W dobrach królewskich byli wolni chłopi. Tyle że był to zaledwie pewien etap rozwoju społeczno-kulturowego kraju, którego najważniejszą cechą był stały kurs rozwojowy. Poza tym, żaden inny ówczesny kraj nie dawał udziału we władzy tak dużej części społeczeństwa, jak polska demokracja szlachecka (ok. 10%). Dla porównania: Po Wiośnie Ludów Francji udało się „upowszechnić" prawo do głosu do poziomu 1%, podobnie w Niemczech. Znacznie dalej poszła Anglia, która w 1867 wprowadziła w życie Representation of the People Act, dzięki któremu liczba wyborców przekroczyła 3% społeczeństwa. Poziom demokracji szlacheckiej XVI w krajach europejskich osiągnięto dopiero w XX w. (...)

Obcokrajowcy dostrzegali w Polsce wybijający się ponad inne kraje poziom rozwoju, ale i wyższy poziom samej szlachty. W 1573 francuski poseł Katarzyny Medycejskiej do Polski, Jean de Montluc, w swych wrażeniach z podróży stwierdził, że polska szlachta "wybija się spośród wszystkich innych narodów", "szlachta polska przewyższa każdą inną jednością i bystrością", dodatkowo jest jej "więcej aniżeli we Francji, Anglii i Hiszpanii razem wziętych", podkreślił też, że "z uwagi na rozsadek i zręczność" szlachty panuje w Polsce zasada tolerancji religijnej, dzięki której "wzajemnie na się nie nastaje".


Warto wspomnieć, że istotnym elementem tak obecnie chwalonej Konstytucji 3 Maja było ograniczenie cenzusu wyborczego – pozbawienie prawa wyborczego szlachty gołoty. Zdawano sobie sprawę, że uboga szlachta jest manipulowana przez magnaterię. Współcześnie mamy ten sam problem – masy wyborcze manipulowane przez elitę rządzącą – system partii politycznych. Dlatego stałym postulatem prawicy poza systemowej jest wprowadzenie cenzusu wyborczego: wykształcenia lub podatkowego. Cenzusowe ograniczenie liczby wyborców spowodowałoby zwiększenie ich średniego poziomu inteligencji polityczno-ekonomicznej, zmniejszenie ich podatności na manipulacje, zwiększenie szansy na wybór kompetentnych i odpowiedzialnych polityków, demokracja zaczęłaby rzeczywiście funkcjonować w długofalowym  interesie całego społeczeństwa. Wydaje się jednak, że wprowadzenie cenzusu wyborczego w egalitarnym, socjalistycznym społeczeństwie brzmi jak herezja i ma zerowe szanse.

Dlatego opierając się na doświadczeniach I RP proponuję naruszenie innej zasady prawa wyborczego – bezpośredniości. Byłoby to zdecydowanie mniej kontrowersyjne społecznie. W I RP posłów na Sejm wybierano w sejmikach. Sejmiki stanowiły organ pośredni. Proponuję, aby współcześnie połączyć funkcjonalnie wybory samorządowe z sejmowymi. Obywatele uczestniczyliby w powszechnych wyborach do rad narodowych. Natomiast prawo wyborcze w wyborach do sejmu – 2 lata po wyborach do rad narodowych – mieliby radni. Wprawdzie ubolewamy nad ciągle niskim poziomem naszych radnych, jednak ulega on stopniowej poprawie. Osoby te spotykają się z realnymi problemami i sposobami ich rozwiązywania, niekiedy posiadają koncepcje, program, inicjatywę. Radni byliby odpowiednikiem staropolskich sejmików. Ten mechanizm demokracji pośredniej spowodowałby, że kluczową rolę w wyborach do Sejmu pełniłyby osoby bardziej kompetentne i mniej podatne na manipulację. Jednocześnie nie naruszono by zasady powszechności prawa wyborczego

sobota, 6 września 2014

Koniec historii czy niezmienność natury ludzkiej

Pod koniec XX wieku Francis Fukuyama w książce „Koniec historii” uznał upadek totalitarnego systemu sowieckiego za koniec dotychczasowej historii. Miała nastąpić era liberalnej demokracji, brak konfliktów ideologicznych, rozwój gospodarczy. Wydarzenia ostatnich lat przeczyły tej tezie, ale przełomowe są przykłady z kilku  ostatnich miesięcy – agresja Rosji na Ukrainę i powstanie Kalifatu Islamskiego na terenach Syrii oraz Iraku.

Agresja Rosji to odrodzenie idei nacjonalizmu z przełomu XIX i XX wieku, która stała się przyczyną milionów ofiar I i II wojny światowej. Obywatelom Unii Europejskiej swobodnie przekraczającym granice, korzystającym z wolności handlu wojna w imię nacjonalizmu wydaje się upiornym absurdem. Po co walczyć, po co ponosić ofiary, jeśli skuteczniejsza jest rywalizacja i dominacja ekonomiczna? Czy dla Rosji, pomimo „buntu” Majdanu, długofalowo nie byłaby korzystniejsza współpraca ekonomiczna z Ukrainą? Przy przewadze Rosji nieuchronnie z czasem spowodowałaby dominację ekonomiczną i polityczną. Putin zirytowany obaleniem Janukowycza, które medialnie zdominowało zimową olimpiadę w Soczi uruchomił plan przejęcia Nowo-Rosji. Efekt nie jest imponujący – Rosja odzyskała Krym i część  Donbasu, za to nastąpiła faktyczna reaktywacja NATO, uświadomienie konieczności obrony wschodniej flanki przed podstępnym wrogiem, ale przede wszystkim przebudzenie nacjonalizmu ukraińskiego, skierowanego przeciwko Rosji. Obecna Ukraina jest militarnie słaba, ale pomimo strat terytorialnych to jedno z największych państw w Europie, z kilkudziesięciu milionami ludności. Rosja odniosła pyrrusowe zwycięstwo. Putin zdawal sobie z tego sprawę, do ostatniej chwili odwlekał bezpośrednią interwencję. Kombinował z „białym konwojem” pomocy humanitarnej. Ukraińcy nie zrozumieli, że to szansa na kompromis. Po zaangażowaniu w poparcie separatystów w Donbasie prezydent Rosji nie mógł pozwolić sobie na ich rozgromienie przez ukraińską operację antyterrorystyczną, to oznaczałoby jego polityczny koniec we własnym kraju. Co innego, gdyby Ukraińcy od razu ich spacyfikowali. Rosja wtedy zapewne surowo zganiłaby władze ukraińskie, zaś one obiecałyby amnestię, federalizację itd. Rosyjska kontrofensywa w Donbasie stała się decydującym argumentem dla prezydenta Poroszenki do zgody na rozejm. Pomimo, iż strategiczny i długofalowy efekt tej wojny będzie zdecydowanie niekorzystny dla Rosji, społeczeństwo rosyjskie jest w euforii. Słupki poparcia dla prezydenta Putina biją rekordy. Mechanizm ten dowodzi naiwności teorii Fukuyamy. Pomimo postępu technologicznego natura ludzka się nie zmienia. Jesteśmy tak samo podatni na hasło nacjonalizmu, jak nasi przodkowie sprzed 100 lat. Wystarczy, że władze uruchomią to hasło dla własnych korzyści. A pokusę taką mają szczególnie rządy silnych, autorytarnych państw ze sprzecznościami i problemami wewnętrznymi, np. Rosja, Chiny, Iran.

Powstanie Państwa Islamskiego to przykład, że religia nie przeszła do historii. Dziesiątki tysięcy Europejczyków wstąpiło w szeregi dżihadu, by ochoczo mordować niewiernych i robić sobie sweet focie z ich odciętymi głowami. Jest to kolejny dowód niezmienności natury ludzkiej. Jesteśmy tak samo podatni na fanatyzm religijny, jak w Średniowieczu. Fanatycy zawsze się znajdą, a jeśli na jakimś terytorium przejmą władzę, większość posłusznie dostosowuje się. Kryzys w Syrii i Iraku jest bezpośrednim efektem naiwnej wiary USA i państw zachodnich w mrzonki Fukuyamy. Próbowano obalić dyktatorów, aby wprowadzić jedynie słuszną demokrację. Ludy azjatyckie i afrykańskie mają demokrację w głębokiej pogardzie. Brak silnego, autorytarnego przywódcy to w efekcie rozpad państwa i walki grup plemiennych lub religijnych. Już od dawna twierdziłem, że nie znaczy to, że nie możemy obalać niewygodnych dyktatorów. Można obalić, ale następnie zastosować sprawdzoną przez Rzymian zasadę „dziel i rządź”. Zamiast tworzenia iluzorycznych państw demokratycznych – uzbroić i poprzeć odpowiednią mniejszość, która zabezpieczy nasze interesy. Skutecznie zabezpieczy bez bezsensownego tracenia tysięcy własnych żołnierzy poległych w Afganistanie i Iraku  podczas pełnienia funkcji de facto policjantów. W Afganistanie należało poprzeć nienawidzący Talibów i doświadczony w walce z nimi Sojusz Północny, zaś w Iraku szyitów i Kurdów. W przypadku Iraku nastąpiło wreszcie przebudzenie. Kraje zachodnie prześcigają się w wysyłaniu broni dla Kurdów, USA udzieliło im wsparcia lotniczego. W efekcie Kurdowie i szyci zaczęli powoli, ale konsekwentnie wypierać islamistów –np. odzyskanie kontroli nad tamą w Mosulu na rzece Tygrys, przełamanie oblężenia miasta Amerli i uratowanie tamtejszej ludności przed rzezią.

Mam nadzieję, że nastąpi przebudzenie elit zachodnich. Wiara w nieuchronną demokrację, miłość  i dobrobyt okazuje się takim samym kretynizmem jak nacjonalizm lub fanatyzm religijny. Już nie mówiąc o gender. Widziałem w tv filmik – przywódczyni grupy genderystycznej niechcący zabiła się sama, bo włożyła sobie paralizator zamiast wibratora. Paralizator przeznaczony był na mężczyzn.