W
dyskusji pod poprzednim wpisem pojawił się ciekawy wątek – czy
wierność małżeńska wynika z natury, czy zostaje narzucona przez
kulturę, prawo, religię? Jako odmienny od naszej kultury podany
został przykład Japonii. Postanowiłem zbadać temat.
Pierwsze
miejsce w życiu tradycyjnie wychowywanej Japonki zajmował
mężczyzna. Za dwie największe cnoty Japonki uchodziły wierność
i posłuszeństwo wobec męża. Mimo że prawie żaden Japończyk nie
był żonie wierny seksualnie, rzadko zdarzało się, aby niewierna
była również żona. Zazdrość była
oceniana prawie jak przestępstwo.
Już od najmłodszych lat grożono dziewczynie, że zamieni się
w smoka jeśli
będzie zazdrosna o męża. W niektórych regionach istniał zwyczaj,
zgodnie z którym starzejąca się żona wybierała mężowi
młodą konkubinę,
która była traktowana jako żona oboczna. Im młodsza i piękniejsza
była żona oboczna, tym więcej szacunku zyskiwała żona. Znaczna
większość Japończyków, o ile pozwalały mu na to zarobki,
miewała oprócz żony przyjaciółkę i wcale tego nie ukrywano.
Nierzadko mąż sprowadzał przyjaciółkę do domu jako kochankę.
Żona nie była o to zazdrosna, gdyż jej pozycja pani domu, mogącej
komenderować kochanką nie była zagrożona. Jeśli kochanka
urodziła dziecko, mówiło ono do żony ojca matko.
Żona i kochanka żyły czasem w przyjaźni. Gdy mąż utrzymywał
stosunki seksualne pozamałżeńskie i nie oferował żonie w
zakresie życia seksualnego zbyt wiele często pozostawało jej
jedynie zaspokojenie seksualne w wyniku masturbacji.
Na
wszelki wypadek sprawdziłem też kolebkę cywilizacji - starożytny
Babilon.
Kodeks Hammurabiego stał
na straży wierności małżeńskiej, absolutnie przestrzeganej
zwłaszcza przez kobietę. Gdy mężczyzna utrzymywał stosunki pozamałżeńskie,
nie musiał obawiać się, jak w systemie patriarchalnym,
poważnych konsekwencji, ponieważ małżeństwo służyło
zapewnieniu mu potomstwa. Gdy mąż podejmował stosunki
pozamałżeńskie (nie wystarczały mu kontakty z
jego żonami i konkubinami)
zwykle groziła mu za to grzywna, natomiast w przypadku kobiet za
stosunki pozamałżeńskie groziła kara śmierci.
Prostytucja,
która jako instytucja publiczna była związana ze świątynią i
uprawiana przez obie płcie, oferowała dodatkową możliwość
aktywności seksualnej poza związkiem małżeńskim.
Z
lektury powieści podróżnika Arkadego Fiedlera zapamiętałem, że
w społeczeństwie latynoskim do dobrego tonu należało posiadanie
przez zamożnego obywatela oprócz żony także kochanki zwanej
companerą.
Z
powyższych przykładów wynika, że w naturalnym modelu mąż
posiada żonę, dba o utrzymanie jej i rodziny. Od żony wymaga
wierności, natomiast sobie pozwala kochanki i seks pozamałżeński.
Model ten jest wytłumaczony przez socjobiologię. Nauka ta badała
zachowania społeczeństw zwierząt, ale okazało się, że wyjaśnia
też dziedziczne, instynktowne zachowania naszego gatunku. Zgodnie z
jednym z twierdzeń socjobiologii zachowania te podporządkowane są
maksymalnemu rozprzestrzenieniu własnych genów w kolejnych
pokoleniach. W interesie kobiet nie był seks z przypadkowymi
partnerami, bo tacy nie zapewniliby rodzinie opieki i potomstwo
wymarłoby. Dlatego kobiety wykazywały naturalną wstrzemięźliwość
seksualną, dążyły do posiadania wartościowego i stałego
partnera. Natomiast dla mężczyzn – oprócz opieki nad własną
rodziną – seks z każdą natrafiającą się partnerką stwarzał
dodatkową szansę na rozprzestrzenienie własnych genów tanim
kosztem. Od własnej, stałej partnerki wymagali jednak bezwzględnej
wierności – skoro inwestują w wychowanie dzieci, to muszą być
ich dzieci, nosiciele ich genów. Taki zestaw zachowań zapewniał
sukces reprodukcyjny i w kolejnych pokoleniach stały się one
dziedziczne i instynktowne. Potwierdzają to współczesne badania.
David
Buss, psycholog ewolucyjny z Uniwersytetu Stanu Teksas, wysłał
ankiety do ponad 10 tys. mężczyzn i kobiet z 37
kultur i sześciu kontynentów. Okazało się, że ze
wszystkich zakątków świata przychodziły takie same odpowiedzi –
panie poszukują do stałych związków nie pięknych Adonisów,
lecz zamożnych, wpływowych, dominujących mężczyzn jako
znakomitych ojców dla swych dzieci. Ale nawet jeśli ich
znajdą, mają ogromne kłopoty z nakłonieniem partnerów
do wierności. Panowie bowiem zazwyczaj starają się
rozprzestrzenić swe geny, kochając się z jak największą
liczbą kobiet. Mężczyźni, także żonaci, najczęściej bez
wahania decydują się na „gorący seks podczas jednej nocy”.
Amerykańscy psychologowie, Russel Clark i Elaine Hatfield,
przeprowadzili charakterystyczny eksperyment – wysłali atrakcyjną
kobietę na teren uniwersyteckiego kampusu, aby szeptała panom
zmysłowo do ucha: „Czy chcesz spać ze mną dziś
w nocy?”. Aż 75% zagadniętych było natychmiast gotowych.
Podobny test z udziałem przystojnego podrywacza spalił
na panewce. Tylko 6% pań zgodziło się pójść z nim
do mieszkania, ale ani jedna wprost nie obiecała seksu.
Okazuje
się jednak, że wierność kobiet może mieć charakter fasadowy,
korzystna może być dyskretna zdrada.
Szkocki
profesor David Perrett, który przeprowadził wiele podobnych
eksperymentów, twierdzi, że niewierność jest dla kobiet
korzystna z punktu widzenia ewolucyjnego, dlatego też została
niejako zapisana w ich genomie. Mężczyźni bardziej kobiecy
mają niższy poziom męskiego hormonu – testosteronu,
w następstwie także spokojniejszy charakter, są więc lepsi
w roli stałego partnera i opiekuna dla dzieci. Dżentelmeni
męscy rzadziej sprawdzają się w tej roli. Studia
przeprowadzone przez armię USA dowiodły, że żołnierze
o bardziej męskim wyglądzie rozwodzą się częściej i mają
skłonności do przemocy wobec swych partnerek. Dysponują
jednak lepszymi genami, są zazwyczaj silniejsi, zdrowsi
i odporniejsi na choroby. Kobieta, która zdradza,
odnosi więc podwójną korzyść – ma partnera oraz opiekuna
do dzieci, jak również dawcę lepszych genów. Prof. Perrett
przestraszył się nieco swoich wniosków i zaznaczył, że nauka
nie sugeruje paniom jakichkolwiek zachowań, gdyż to, co
z ewolucyjnego punktu widzenia jest korzystne, ze społecznego
już niekoniecznie.
Inni badacze doszli do podobnych konkluzji. Austriacki profesor Karl Grammer uważa, że kobiety skłonne są do skoku w bok właśnie wtedy, kiedy prawdopodobieństwo poczęcia przez nie dziecka jest największe. Grammer filmował kobiety w wiedeńskich dyskotekach i przeprowadzał z nimi wywiady, pytając o fazę cyklu i metody antykoncepcji. Opracował nawet program komputerowy, który obliczał, jaki procent gołej skóry pokazują dyskotekowiczki. Okazało się, że mężatki, które nie biorą tabletek antykoncepcyjnych, najczęściej przychodzą na tańce w fazie jajeczkowania. Wtedy też zakładają najbardziej skąpe stroje, odsłaniające do 40% powierzchni ciała.
Na
pytanie – czy wierność wynika z natury można więc odpowiedzieć,
że generalnie tak, ale nie jest to proste – nie cudzołóż. Żona
ma być zasadniczo wierna, mąż w zamian zapewnia opiekę rodzinie,
jednak nie wyklucza seksu z innymi partnerkami. Ten schemat zachowań
został wprost przyjęty do kultury, obyczajowości, prawa niektórych
społeczeństw – na przykład tych omówionych na wstępie. Były
to społeczeństwa patriarchalne wszakże. Wraz z równouprawnieniem
kobiet we współczesnej cywilizacji te modele przechodzą do lamusa.
Obecnie mężczyzna i kobieta mają mieć w związku równe prawa i
na ogół oczekują wzajemnej wierności. W niektórych związkach
można się dobrowolnie umówić inaczej. Dobrowolność może być
faktycznie manipulacją dominującej strony. W mojej ocenie relacja
taka na ogół w dłuższym czasie przynosi dysonans i cierpienie.
Przykładem najbardziej liberalnych i wyluzowanych osób są gwiazdy
filmowe. Rozwodzą się co kilka lat. Ale najczęstszą przyczyną
rozwodu jest zdrada. Nawet ci wyluzowani nie mogą znieść zdrady
partnera / partnerki, która przynosi im ból i cierpienie nie do
wytrzymania.
W
ocenie mojej okazuje się więc, że chrześcijańskie szóste
przykazanie: nie cudzołóż jest prawem naturalnym. Zawarte w tym
sformułowaniu równouprawnienie płci jest bardziej adekwatne do
współczesnego społeczeństwa.
Czcigodny Dibeliusie
OdpowiedzUsuńZ jednej strony Dekalog zakazuje cudzołóstwa a z drugiej, o ile mnie pamięć nie zawodzi, w Księgach Królewskich jest mowa zarówno o haremie króla Dawida, jak i o 700 żonach i 300 konkubinach króla Salomona. To pasuje zarówno do opisanej przez Ciebie zasady propagacji lepszych genów, jak i potwierdzają że podział na równych i równiejszych jest stary niczym świat.
Spotkałem się w realu z przypadkiem mojego kolegi Sułtana vel Haruna ar-Ryszarda i jego dwóch żon. W mojej ocenie ten trójkąt bermudzki zdał próbę czasu (trwa w najlepsze już 36 lat) bo te dziewczyny były przyjaciółkami jeszcze z piaskownicy. I nie chcąc rezygnować ani z tego huncwota ani ze swojej wtedy już ponad dwudziestoletniej przyjaźni, postanowiły spróbować. Ale to jest klasyczny wyjątek potwierdzający regułę że statystyczna Polka wybaczy mężczyźnie wszystko z wyjątkiem rywalki.
Pozdrawiam serdecznie.
Czcigodny Stary Niedźwiedziu,
UsuńW ocenie moralnej najistotniejsze jest czy działanie nie powoduje czyjejś krzywdy. W tym także, czy nie łamie demonstracyjnie norm społecznych. Ponieważ te warunki są spełnione, pozostaję fanem Twojego kolegi Sułtana.
Serdecznie pozdrawiam