Jesteśmy
dumni z naszej demokracji – zasad prawa wyborczego: powszechności, równości,
bezpośredniości. Z drugiej strony w każdym społeczeństwie naturalny jest
rozkład inteligencji polityczno-ekonomicznej: mniejszość osób o wysokiej
inteligencji i większość o niskiej. Dzięki zasadzie: każdy pełnoletni obywatel
ma jeden głos głosy osób inteligentnych stają się nieistotne wobec
przytłaczającej przewagi osób mniej inteligentnych. Mechanizm ten wykorzystują
elity rządzące. Masami mniej inteligentnych steruje się poprzez system
propagandowo-medialny. Partie polityczne realizują w zasadzie ten sam program:
utrzymać się przy władzy, przy korycie, administrować – nie wprowadzać rzeczywistych
reform, bo byłoby to społecznie kosztowne i niepopularne, masom zapewniać
program socjalny, nieuchronny pomimo wysokich podatków deficyt budżetowy
pokrywać nowymi pożyczkami. Partie polityczne wykorzystują instynkt rywalizacji
politycznej wyborców masowych – zamiast kierować się swoim interesem
politycznym i przyszłością kraju, obstawiają oni partie jak drużyny sportowe.
Najważniejsze, aby moja drużyna wygrała – głos nie może się zmarnować.
Kandydatów zamiast mądrych i kompetentnych wystawia się więc o dobrej prezencji,
miłych, sympatycznych, złotoustych. Ważne, aby potrafili pięknie obiecywać.
Nieprzypadkowo większość czołowych polityków w Polsce to humaniści. Ludzie
w zasadzie zdają już sobie sprawę, że to tylko obietnice wyborcze.
Partie systemowe różnią się więc tylko etykietkami, ale medialnie ukazują to
jako dramatyczny konflikt, aby pobudzić wspomniany instynkt rywalizacji politycznej
mas. Jedyny efekt wyborów to zmiana jednej partii systemowej na drugą, w
praktyce realizowany jest ten sam program. Nie byłoby w tym nic złego, ale
widzimy, że Polska i inne państwa demokracji zachodniej nieuchronnie osłabiają
się ekonomicznie, politycznie i militarnie. Nasila się groźba zewnętrznej agresji
i kolonizacji. Nasuwa się porównanie z kryzysem demokracji w Polsce w XVIII
wieku, kiedy stała się ona atrapą, a realna władza przeszła w ręce magnaterii.
Dzisiejsze elity rządzące to odpowiednik XVIII wiecznej magnaterii,
doprowadzającej kraj do upadku. Polska była jednak w Europie liderem demokracji
i uważam, że powinniśmy sięgnąć do tych doświadczeń. Przedstawię poniżej optymistyczne
cytaty:
Polska
szlachta zbierała się na sejmach walnych. Sejm zwoływany był przez króla. Przed
rozpoczęciem obrad szlachta odbywała tzw. sejmiki przedsejmowe, w trakcie
których byli wybierani jej przedstawiciele na sejm walny. Każdy szlachcic,
wybierający się na sejm otrzymywał od swoich wyborców tzw. instrukcję, która
mówiła mu jak powinien głosować i jakie stanowisko ma zająć w danej sprawie czy
kwestii. Sejm walny składał się z tzw. trzech stanów sejmujących: z króla,
senatu oraz z izby poselskiej. W skład senatu wchodzili państwowi dostojnicy
(arcybiskupi, biskupi, wojewodowie, kasztelanowie). Izbę poselską tworzyli
przedstawiciele szlachty wybrali na przedsejmowych sejmikach.
Demokracja szlachecka miała jak każda swoje
wady i zalety. Do wad tego ustroju należy zaliczyć:
prawa
polityczne przyznane tylko jednej warstwie – szlachcie
brak
sformalizowania reguł obrad sejmowych
nie
wprowadzenie zasady głosowania większościowego
Mimo to przez szereg lat działania tego
ustroju, nie był on źle oceniany. Dopiero XVIII wiek przyniósł jakościowe
zmiany. Zyskała wówczas duży wpływ na decyzje zapadające na sejmach walnych, a
tym samym na politykę państwa, magnateria, czyli najbogatsza część stanu
szlacheckiego. Zaczęło wówczas dochodzić do zrywania sejmów, co prowadziło do
stopniowego rozkładu systemu politycznego. Konstytucja 3 Maja, uchwalona przez
Sejm, oraz zmiany które zapowiadała, przyszły już za późno, by ustrzec Polskę o
tragedii rozbiorów.
Brak
silnego króla nie oznaczał, że ustrój był wówczas chory. Przeforsowano w XVI w.
ten układ, który zaprowadził Kazimierz Wielki: dominacja szlachty nad
magnaterią. Polska stała się czołową potęgą europejską, apogeum osiągając u
schyłku panowania Zygmunta II Augusta. Różnica między pogrążonymi w wojnach
religijnych i nietolerancji ówczesnymi krajami europejskimi — a Polską,
zbudowaną na tolerancji, która pozwalała na żyzny wzrost wszelkich
innowacyjnych idei i koncepcji, była radykalna. Tym bardziej, że sukcesom
polityczno-kulturowym towarzyszyły sukcesy gospodarcze. Po raz pierwszy wówczas
Polacy zaczęli postrzegać swój kraj jako wzór dla całej Europy. (...)
Całkiem
zrozumiale, że mając tak kwitnącą gospodarkę i jeszcze bardziej kwitnącą
kulturę, coraz częściej postrzegano Polskę ponad innymi krajami Europy, jako
wzór dla innych. Można oczywiście narzekać, że wciąż było wielu wykluczonych,
wciąż istniało poddaństwo i wyzysk. W dobrach królewskich byli wolni chłopi.
Tyle że był to zaledwie pewien etap rozwoju społeczno-kulturowego kraju,
którego najważniejszą cechą był stały kurs rozwojowy. Poza tym, żaden inny
ówczesny kraj nie dawał udziału we władzy tak dużej części społeczeństwa, jak
polska demokracja szlachecka (ok. 10%). Dla porównania: Po Wiośnie Ludów
Francji udało się „upowszechnić" prawo do głosu do poziomu 1%, podobnie w
Niemczech. Znacznie dalej poszła Anglia, która w 1867 wprowadziła w życie
Representation of the People Act, dzięki któremu liczba wyborców przekroczyła
3% społeczeństwa. Poziom demokracji szlacheckiej XVI w krajach europejskich
osiągnięto dopiero w XX w. (...)
Obcokrajowcy
dostrzegali w Polsce wybijający się ponad inne kraje poziom rozwoju, ale i
wyższy poziom samej szlachty. W 1573 francuski poseł Katarzyny Medycejskiej do
Polski, Jean de Montluc, w swych wrażeniach z podróży stwierdził, że polska
szlachta "wybija się spośród wszystkich innych narodów",
"szlachta polska przewyższa każdą inną jednością i bystrością",
dodatkowo jest jej "więcej aniżeli we Francji, Anglii i Hiszpanii razem
wziętych", podkreślił też, że "z uwagi na rozsadek i zręczność"
szlachty panuje w Polsce zasada tolerancji religijnej, dzięki której
"wzajemnie na się nie nastaje".
Warto
wspomnieć, że istotnym elementem tak obecnie chwalonej Konstytucji 3 Maja było
ograniczenie cenzusu wyborczego – pozbawienie prawa wyborczego szlachty gołoty.
Zdawano sobie sprawę, że uboga szlachta jest manipulowana przez magnaterię.
Współcześnie mamy ten sam problem – masy wyborcze manipulowane przez elitę
rządzącą – system partii politycznych. Dlatego stałym postulatem prawicy poza
systemowej jest wprowadzenie cenzusu wyborczego: wykształcenia lub podatkowego.
Cenzusowe ograniczenie liczby wyborców spowodowałoby zwiększenie ich średniego
poziomu inteligencji polityczno-ekonomicznej, zmniejszenie ich podatności na
manipulacje, zwiększenie szansy na wybór kompetentnych i odpowiedzialnych
polityków, demokracja zaczęłaby rzeczywiście funkcjonować w długofalowym interesie całego społeczeństwa. Wydaje się
jednak, że wprowadzenie cenzusu wyborczego w egalitarnym, socjalistycznym
społeczeństwie brzmi jak herezja i ma zerowe szanse.
Dlatego opierając się na doświadczeniach I RP
proponuję naruszenie innej zasady prawa wyborczego – bezpośredniości. Byłoby to
zdecydowanie mniej kontrowersyjne społecznie. W I RP posłów na Sejm wybierano w
sejmikach. Sejmiki stanowiły organ pośredni. Proponuję, aby współcześnie
połączyć funkcjonalnie wybory samorządowe z sejmowymi. Obywatele
uczestniczyliby w powszechnych wyborach do rad narodowych. Natomiast prawo
wyborcze w wyborach do sejmu – 2 lata po wyborach do rad narodowych – mieliby radni.
Wprawdzie ubolewamy nad ciągle niskim poziomem naszych radnych, jednak ulega on
stopniowej poprawie. Osoby te spotykają się z realnymi problemami i sposobami
ich rozwiązywania, niekiedy posiadają koncepcje, program, inicjatywę. Radni
byliby odpowiednikiem staropolskich sejmików. Ten mechanizm demokracji
pośredniej spowodowałby, że kluczową rolę w wyborach do Sejmu pełniłyby osoby
bardziej kompetentne i mniej podatne na manipulację. Jednocześnie nie naruszono
by zasady powszechności prawa wyborczego