Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 8 września 2013

Zamiast przeszkoli publicznych ochronki dla biednych dzieci

Wczorajszy dzień w mediach poświęcony był promowaniu polityki prorodzinnej premiera. Tusk pojawiał się na ekranie na tle szeregu młodych matek z niemowlętami na rękach i rozpoczynał wypowiedź... Ważkie te i skrzydlate słowa nie dotarły jednak do mnie, dzięki natychmiastowej zmianie kanału lub wyłączeniu odbiornika. Zdążyłem już bowiem wyrobić sobie własny pogląd na tę politykę prorodzinną.

Rozpoczęła się od odebrania części podatników ulgi na dzieci od 2013 roku.  Rodzicom przedszkolaków przygotowano natomiast szok we wrześniu. W ramach akcji – przedszkole za złotówkę w praktyce zlikwidowano zajęcia dodatkowe w przedszkolach publicznych. Ustawodawca pochylił się nad biednymi: 5 godzin ma być za darmo, każda następna godzina maksymalnie za złotówkę. Okazało się, że według interpretacji MEN wyklucza to możliwość powszechnie do tej pory praktykowanego płacenia przez rodziców za dodatkowe zajęcia: rytmikę, taniec, angielski, karate itp. Wybuchła afera, protesty rodziców. Media sugerowały niedoróbkę legislacyjną: chcieli dobrze, wyszło jak zawsze. Ale wypowiedzi medialne tandemu Szumilas -Tusk pokazały, że idą w zaparte. Według intencji rządu to nauczycielki przedszkolne mają zapewnić swoim podopiecznym te wszystkie zajęcia właśnie za złotówkę. Oprócz talentu pedagogicznego mają być baletnicami, śpiewaczkami, lingwistami i mistrzyniami sztuk walki. Jeśli trzeba będzie więcej płacić personelowi to dodatkowe środki mają zapewnić samorządy. Śmiechu warte – nasze zadłużone samorządy, które mają problemy nawet z terminowym wypłacaniem wynagrodzeń nauczycielom.

Wygląda na to, że jest to zaplanowana akcja likwidacji przedszkoli publicznych. Jeśli władzy uda się utrzymać zakaz zajęć dodatkowych, klasa średnia zmuszona będzie przenieść dzieci do przedszkoli prywatnych w trosce o ich rozwój. Przedszkola publiczne zmienią się w ochronki dla biednych dzieci. Z niewątpliwą korzyścią dla budżetu państwa – można będzie ograniczyć ilość placówek. Szkoda jednak potencjału wiedzy i doświadczenia przedszkoli publicznych, wypracowanego przez kilkadziesiąt lat praktyki. Rodzice zdają sobie sprawę, że przedszkola prywatne, pomimo mniejszej liczebności grup, bogatego i barwnego opisu zajęć dodatkowych często zapewniają dzieciom gorsze przygotowanie niż publiczne. Powodem jest właśnie brak doświadczenia i instytucjonalnej praktyki pedagogicznej.

Władzom RP już wcześniej udało się zniszczyć szkolnictwo pedagogiczne – poprzez likwidację studiów nauczycielskich, w których wykładali praktycy i program oparty był na praktyce. Obecne uczelnie pedagogiczne, aby utrzymać swój status, jako wykładowców muszą zatrudniać osoby o odpowiednich stopniach naukowych. Nosiciele tych stopni naturalnie nie mają pojęcia o praktyce, teoretyzują lub ględzą, niekoniecznie na temat. Wszystko jest jednak zgodne z modelem europejskim i absolwenci są kompletnie niedouczeni i nie mają pojęcia o pracy z dziećmi. Dlatego szkoda przedszkoli publicznych, w wielu z nich ta dobra praktyka pedagogiczna przetrwała i była przekazywana z pokolenia na pokolenie, wbrew wysiłkom MEN – kolejnym idiotyczno-biurokratycznym akcjom. Wygląda na to, że najnowszy pomysł powiedzie się i przedszkola publiczne uda się wreszcie zniszczyć.

Tak więc nie słyszałem wypowiedzi premiera w tv, ale mogę sam podsumować:

Sukcesy polityki prorodzinnej rządu w 2013 roku:
1) odebranie ulgi na dzieci części podatników
2) rozpoczęcie akcji likwidacji przedszkoli publicznych i zamiany ich w ochronki dla biednych dzieci


Zadziwiające jest, że ostrze tej brutalnej profiskalnej polityki rządu zwraca się przeciwko klasie średniej, która duża część stanowiła elektorat PO. Może nastąpi jakieś masowe otrzeźwienie lemingów, bo coraz częściej słyszę od znajomych: Brzydzi mnie PiS, ale na pewno nie poprę PO, na kogo zagłosować? Niech myślą dalej, może coś pozytywnego z tego wyniknie.

7 komentarzy:

  1. Cześć Dibeliusie!
    Wrzesień - miesiąc obnażenia dorobku myśli organizacyjnej rządów, dla których "wszystkie dzieci są nasze". Opieka nad obywatelem musi być permanentna.
    Może nawet od poczęcia, bo wprawdzie wtedy zdaniem postępowych jeszcze się nie jest człowiekiem,ale przyszłym obywatelem już z pewnością tak. Nie trudno wyobrazić sobie totalitaryzm w kwestii prokreacji: kobieta mogłaby rodzić tylko jeśli dostanie odpowiednie pozwolenie. Podanie, udokumentowanie spełnienia warunków, wynik analizy genetycznej, kwalifikacja wstępna, uzyskanie pozwolenia, oczekiwanie w kolejce. Na in vitro oczywiście, bo nie można tak ważnej kwestii jak zapłodnienie pozostawiać osobom bez stosownych uprawnień, a dobór genów przypadkowi. Na szczęście rodzina to przeżytek i związek mężczyzny i kobiety nie może być łączony z prokreacją, zatem dobór genów od optymalnych dawców dobranych przez wysokiej klasy specjalistów zapewni stworzenie najzdrowszych i najlepiej przystosowanych dla rozwoju społeczeństwa dzieci. Pozwoli to również na oczyszczenie materiału genetycznego z sekwencji skutkujących chorobami i patologią indywidualizmu i innych aspołecznych zachowań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drogi Marku,
      Mam nadzieję, że czynniki rządowe nie zapoznają się z Twoim komentarzem, bo mieliby dalszą część swojego postępowo-maniakalnego programu "jak znalazł".
      Pozdrawiam aspołecznie!

      Usuń
  2. teoretycznie rzecz biorąc likwidacja przedszkolnictwa państwowego jest krokiem w kierunku w kierunku prywatyzacji przedszkoli i zwolennicy utopii wolnorynkowej powinni być zadowoleni...
    /jak wiesz, sam mam poglądy wolnościowe, ale zdroworozsądkowe, więc uważam, że pewna doza socjalizmu jest wręcz konieczna/...
    tu jednak wcale nie mamy do czynienia z długofalową przebudową państwa, lecz z rozpaczliwym paroksyzmem poszukiwania oszczędności budżetowych, próba przerzucenia kosztów na sektor prywatny, który do tej pory zbyt hołubiony nie był i jest kompletnie nie przygotowany na takie zmiany... nie ma tu żadnej całościowej wizji, żadnego powiązania z całokształtem polityki socjalnej, bo ani takiej wizji, ani takiej polityki po prostu nie ma... jest tylko histeryczna próba wykołowania paru groszy na bieżące potrzeby...
    prorodzinne to nie jest na pewno /zakładając, że "prorodzinność" w okrojonym znaczeniu oznacza "prodzietność"/, bo jak wiadomo niski poziom dzietności wynika w Polsce z przyczyn socjalnych /nikt nie da się zmanipulować tanimi podpuchami na temat rzekomego "egoizmu" lub "hedonizmu" pejoratywnie rozumianymi/ i taka pospieszna "reforma" przedszkolnictwa na pewno nie wpłynie na zwiększenie ochoty do rozmnażania się...
    masz rację, że jest w tym pewien pozytyw, bo może zwolennicy PO przejrzą nieco na oczy i skoro PiS jest "be" /bo jest/, to rozejrzą się za jakąś "trzecią siłą", by ją popierać, problem jednak w tym, że ta trzecia siła jeszcze nie istnieje /bo przecież nie Ruch Palikota, który okazał się mało skuteczny i odwracają się już od niego takie tuzy, jak Roman Kotliński, o społecznym ruchu Wolnych Konopi już nie wspomnę/... obecny system partiokratyczny skutecznie broni się przed taką "trzecią siłą"... ale to już temat na szerszą dyskusję...
    pozdrawiać jzns :D...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gotów byłbym poprzeć sensowną prywatyzację niektórych publicznych przedszkoli - ale tu mamy do czynienia ze stalinowską "rozwałką".

      Na kogo głosować? Przede wszystkim pokonać wpojoną wyborcom socjotechniczną regułę, że "głos nie może się zmarnować". Mój głos wyborczy od wielu lat znakomicie się marnuje, ale przynajmniej nie popieram partii systemowych.
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. po prostu nie pójdą na wybory, o i tyle

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem zwycięstwo demokracji wymaga, aby wyborcy nie brali udziału w wyborach. Będzie to przetestowane w Warszawie.

      Usuń
    2. demokracji? no tak, zapomniałem że nic lepszego nie wymyślono :)

      Usuń