Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 26 maja 2015

Dudomania

Wróciłem z weekendowego pobytu w Kazimierzu Dolnym. Prawie na każdym budynku, na każdym płocie mieszkańcy umieścili plakaty z Andrzejem Dudą. Nawet starsze panie w rozmowie zapewniały się nawzajem, że czas na zmiany. Ale to nic w porównaniu z egzaltacją dziennikarzy po ogłoszeniu wyniku wyborów prezydenckich. Pochwały skromności elekta – grzecznie wita się z sąsiadami, robi zakupy w osiedlowym bazarku. Zachwyt nad inteligencją, elegancją i pięknem jego żony i córki.

Złośliwi mówią, że obiecał wyborcom, że rozda w różnej formie 300 miliardów złotych, a faktycznie obietnica ta posłuży tylko do osiągnięcia zwycięstwa PiS w jesiennych wyborach parlamentarnych. Wystarczy, aby prezydent składał tylko odpowiednie projekty ustaw do Sejmu – np. obniżenie wieku emerytalnego, kwota wolna od podatku 8.000, na każde dziecko 500 zł. Wredna koalicja rządowa zablokuje te ustawy, więc kto Ci obywatelu zabrał te pieniądze, na kogo masz głosować?

Nasuwa mi się skojarzenie podobieństwa Dudomanii z Obamomanią. W momencie kandydowania obaj politycy mieli wiele cech wspólnych:

  • młodość, elokwencja, dobra aparycja
  • energia
  • wykształcenie prawnicze
  • pełen rozmachu program pochylający się nad losem prostych ludzi
  • piękna, reprezentacyjna żona i córka (córki)

Obamie wróżono nieuchronną klęskę. A jednak udało mu się wyprowadzić USA z kryzysu ekonomicznego. Przyznano mu nagrodę Nobla. Udało mu się wyprowadzić żołnierzy z Iraku i Afganistanu. Zrealizował powszechny program opieki medycznej dla Amerykanów. Po latach konfrontacji rozpoczął współpracę z Iranem i Kubą. Odważył sie przeciwstawić Rosji, aby poprzeć demokrację na Ukrainie. Przyczynił się do równouprawnienia mniejszości seksualnych w USA.

Dlatego także – poprzez tę analogię – wierzę w sukces Andrzeja Dudy. Nie wstydźmy się Dudomanii!

niedziela, 17 maja 2015

Kukiz ma rację

Oprócz emocjonalnego buntu przeciwko systemowi jedynym merytorycznym elementem programu Kukiza są JOW jednomandatowe okręgi wyborcze. Korwin ma rację, że wprowadzenie JOW spowodowałoby scementowanie dwupartyjnego systemu PO PiS. Ewentualna partia Kukiza – oparta na przejściowej popularności i charyzmie twórcy – nawet, jeśli wejdzie do Sejmu, to nieuchronnie skończy jak inne efemerydy: np. Samoobrona, Palikociarnia.  Stanie się tak, ponieważ nie ma realnego programu, profesjonalnych działaczy, wsparcia finansowego, medialnego, w służbach i administracji.

Z ciekawością przestudiowałem artykuły w Najwyższym Czasie po pierwszej fazie wyborów prezydenckich. Wielu autorów, zachęconych dobrym w sumie wynikiem kandydatów antysystemowych snuje plany koalicji prawicowej: Korwin-Kukiz, albo Korwin-KNP-Braun-narodowcy. Na ogół pada zastrzeżenie, że warunkiem zaistnienia takiej koalicji jest wycofanie się Korwina z pozycji lidera, z wiadomych względów. Piękne to marzenia, ale w mojej ocenie całkowicie nierealne z powodów charakterologicznych. Korwin i Kukiz to gwiazdy i za żadną cenę nie zrezygnują z przywództwa. W dodatku Kukiz ma w sensie ekonomicznym wrażliwość lewicową – tylko się z nią nie afiszuje. Przeczytałem to w wywiadzie z Maleńczukiem, który, jak stwierdził, wielokrotnie dyskutował z Kukizem o polityce.

Tak więc ani przyszła partia Kukiza, ani prawicowy plankton nie staną się zagrożeniem dla systemowego tandemu PO PiS. Czy zagrożeniem może stać się nowa partia wspierana przez Balcerowicza – promowana przez firmy sondażowe, które przyznają jej dobre wyniki?

Gdyby wybory parlamentarne odbywały się dzisiaj, najwięcej głosów zdobyłyby PO i PiS. Na trzecim miejscu znalazłoby się ugrupowanie Pawła Kukiza. Do sejmu weszłaby też Nowoczesna.PL Ryszarda Petru i Leszka Balcerowicza. Pozostałe partie, w tym SLD i PSL, nie przekroczyłyby progu wyborczego - wynika z sondażu Millward Brown dla "Faktów" TVN i TVN24.


Petru jest współzałożycielem stowarzyszenia Nowoczesna.PL, którego kongres założycielski zaplanowano na 31 maja w Warszawie. Inicjatywę wspierają prof. Leszek Balcerowicz i Władysław Frasyniuk. Petru nie wyklucza, że przed wyborami parlamentarnymi stowarzyszenie przekształci się w partię.


Uważam, że promowanie Nowoczesnej.PL to dywersja wyborcza, która ma skanalizować część głosów antysystemowych. Będzie trochę szumu i skończy się jak zwykle.

Skoro JOW spowodują utrwalenie systemu PO PiS, to dlaczego twierdzę, że Kukiz ma rację? Wynika to z oceny długofalowej. W JOW poseł wybierany jest przez wyborców, w systemie proporcjonalnym warunkiem wyboru jest umieszczenie przez lidera partii na odpowiednim miejscu na liście wyborczej. W demokracji proporcjonalnej zapewniona jest reprezentacja partii politycznych w parlamencie lepiej odzwierciedlająca sympatie społeczeństwa, ale posłowie olewają programy wyborcze, olewają społeczeństwo, są ślepo wierni aparatowi partyjnemu. Przykłady z ostatniej kadencji: przymusowe posłanie przez PO 6-letnich dzieci do szkoły pomimo protestów milionów rodziców, pomimo ich troski i zgryzoty; przyjęcie lewackiej konwencji „antyprzemocowej” , której sformułowania budziły obrzydzenie znacznej części społeczeństwa. Posłowie działali jak maszynki do głosowania. W JOW posłowie stopniowo przekonują się, że wyborcy zaczynają ich rozliczać, że program wyborczy ma być realny. Wyborcy kierują sie zgodnością programu ze swoimi realnymi interesami, a nie medialną hucpą i obietnicami bez pokrycia.

Pomimo medialnej rozpaczy nad losem Partii Niepodległości Nigela Faraga, która pomimo masowego poparcia społecznego w JOW wprowadziła jednego posła, Wielka Brytania pozostaje jednak mocarstwem. Pozostaje krajem, do którego Polacy chętnie emigrują. Państwa, w których obowiązuje JOW – Wielka Brytania, USA, Kanada, Francja, Japonia, Australia są generalnie zamożne i sprawnie funkcjonują.

Na krótką metę umocnienie pozycji PO i PiS wywołuje, w zależności od sympatii politycznych, zgrozę i obrzydzenie, ale długofalowo istotny jest system, a nie ludzie.  Najlepsi ludzie trafiający do systemu skorumpowanego stają się skorumpowani. Sprawny system zaś stopniowo oczyści się z działaczy dysfunkcjonalnych.

niedziela, 3 maja 2015

Patriotyzm lewaków

Wiadomo, że lewacy mają alergię na hasło patriotyzm. Naród, państwo kojarzą im się z tym, co najgorsze – tradycją dominacji białych, heteroseksualnych, nacjonalistycznych mężczyzn i opresyjną religią chrześcijańską. Współczesne państwo są w stanie tolerować pod warunkiem, że będzie realizować ich postulaty: szeroki zakres pomocy społecznej dla nierobów, aktywne wspieranie mniejszości seksualnych i genderystek, propagowanie przez media i instytucje oświaty i kultury luzu obyczajowego i sztuki analnej, zwalczanie chrześcijaństwa, otwarcie się na imigrację z krajów muzułmańskich i afrykańskich zgodnie z doktryną multi-kulti. Armię uważają za w zasadzie niepotrzebną, jako przeżytek z okresu nacjonalizmu.

Dlatego zadziwiło mnie, że w lewackim radiu RDC redaktor przeprowadzał rozmowę z kombatantem z Afganistanu. Omawiając współpracę koalicyjną, kombatant zauważył, że żołnierze amerykańscy w efekcie swojego wyszkolenia są o wiele bardziej zdecydowani i agresywni od naszych. I w tym momencie włączył się redaktor i dał popis swojego lewactwa i nie tylko (cytuję z pamięci):

- Bo to rasiści – zawyrokował.  Amerykanie to rasiści, którzy innych uważają za gorszych. Uważają,  że tylko ich wartości są słuszne i wszystkim próbują narzucać tę swoją demokrację.

Z tą demokracją akurat miał rację. Natomiast instynktowna nienawiść do USA u lewaków wynika z tego, że jest to ostatnie mocarstwo cywilizacji europejskiej i jej strażnik. A cywilizacja europejska jest tym, czego lewacy nienawidzą najbardziej. Jednak zaszokowała mnie dalsza część wypowiedzi redaktora:

- Bo trzeba powiedzieć prawdę. W Afganistanie byliśmy okupantami. Walczyliśmy przeciwko miejscowej ludności. A powstańcy są odpowiednikiem naszej Armii Krajowej.

Odebrałem to zdanie bardzo pozytywnie  – jako wyraz kryjącego się gdzieś w głębi światłego, lewackiego umysłu – jednak – patriotyzmu. Wpływ lekcji języka polskiego w szkole podstawowej, dobór lektur, udział w rocznicowych akademiach pozostawiają ślad nawet w mentalności lewackiej.

Jest to naturalnie konsekwentnie kształtowany przez nasz system oświaty już od XIX wieku patriotyzm martyrologiczny. W doktrynie tej, ukształtowanej w wyniku rozbiorów Polski, przegranych wojen i powstań, zniszczeń i niezliczonych ofiar moralną rację ma zawsze naród, który jest słabszy; naród, który nie atakuje, ale broni się; naród, który nie zwycięża, ale przegrywa, a najlepiej ponosi druzgocącą klęskę;  naród który nie powoduje zniszczeń i strat u innych, ale sam je ponosi. Tę wpojoną w szkole ideologię Polacy przenoszą na grunt polityki zagranicznej. Na przykład w konflikcie Izrael – Palestyńczycy ci drudzy są słabsi, więc rację mają Palestyńczycy. W konflikcie USA – talibowie afgańscy ci drudzy są słabsi, więc rację mają talibowie. Doktryna patriotyzmu martyrologicznego jest bardzo szkodliwa dla Polski, nie bierze pod uwagę realnych uwarunkowań ani narodowych interesów, może działać jako samospełniająca się przepowiednia martyrologii. Można by oczekiwać, że media powinny kreować bardziej racjonalną postawę, ale byłoby to – jak widać - bardzo naiwne.

Wracając do przykładu Afganistanu – w mojej ocenie Amerykanie jak najbardziej mieli prawo zaatakować. W 2001 roku talibowie zajęli większość Afganistanu. Broniła się tylko północ kraju dowodzona przez Ahmada Szaha Masuda. 9 września dokonano skutecznego zamachu na tego przywódcę, 11 września nastąpił atak Al-Kaidy na USA – kilka tysięcy ofiar. Talibowie afgańscy udzielający schronienia centrali Al-Kaidy odmówili wydania Osamy bin Ladena. USA rozpoczęły bombardowania, a na talibów ruszyły oddziały afgańskiego Sojuszu Północnego, wielu lokalnych komendantów przeszło na stronę koalicji. Sami Afgańczycy aktywnie uczestniczyli więc w obalaniu znienawidzonego reżimu talibów i stanowili główną część sił lądowych.

Problem pojawił się po łatwym zwycięstwie. Amerykanie zamiast wycofać się po pokonaniu wroga, uzbroiwszy uprzednio lojalną grupę, postanowili krzewić w tym kraju demokrację. Żołnierze koalicji przez kilkanaście lat zmuszeni byli pełnić idiotyczną rolę policjantów – misjonarzy demokracji, służąc jako tarcze strzelnicze dla terrorystów.

A rola Polski? USA jest naszym strategicznym sojusznikiem. Jeśli chcemy liczyć na ich pomoc, musimy pokazać, że jesteśmy przydatni. Dla mnie liczy się interes narodowy Polski, nasi żołnierze mają uczyć się skutecznie walczyć i zwyciężać. I bardzo dobrze, że walka toczyła się tysiące kilometrów od naszych granic, a nie u nas.